Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z zewnątrz dostęp do lady, poczem senna jeszcze, otuliwszy się szalem, usiadła w głębi. Z pod jedwabnej chusteczki na głowie wyglądały jasne, wijące się loczki. Nos miała zaczerwieniony, był bowiem wczesny chłodny poranek.
Czekała na pierwszych gości. Na ladzie stały już przygotowane szklanki i butelki. Matka spała jeszcze w swojej komórce.
Zanim Pascualo zdał sobie sprawę z tego co czyni, stanął przed ladą...
— Szklaneczkę!
Roseta zamiast mu usłużyć, spojrzała nań wzrokiem przenikającym zdawałoby się do głębi duszy. Proboszcz drgnął... Co za sprytna dziewczyna! Wszystko musiała odgadnąć!... Aby ukryć zmieszanie zawołał brutalnie:
— Cóż to u djabła? Czyś nie słyszała? Chciałem szklaneczkę.
Musiał się ogrzać nieco, przemarzł bowiem strasznie. Zawsze tak trzeźwy pragnął teraz pić aż do odurzenia, pragnął utopić w alkoholu odrętwiałą świadomość.
Wypił... zażądał znowu i znowu!... A gdy tak wychylał odrazu jednym łykiem szklaneczkę jedną po drugiej, siostra wpatrywała się pilnie w jego twarz, jakgdyby czytając na niej wszystko, co się zdarzyło.
Pascualo poczuł się teraz lepiej. Alkohol go wzmocnił. Wydało mu się, że jest już nieco cie-