Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ach, to ty!...
Oczekiwała go. Nie wątpiła, że przyjdzie. Mógł wejść. Nie miała do niego urazy za to, że tak z nią postąpił na brzegu. Ach! Każdy mógłby się unieść w podobnym wypadku! Sama również nie wierzyła, nie chciała nawet słuchać, gdy po raz pierwszy mówiła jej przyjaciółka o mężu i jego niewierności. Zwymyślała ją, a potem... potem poszła do niej i zaklinała ją na Boga, aby powiedziała jej wszystko, tak jak teraz właśnie on tu przychodzi, mimo, że ją odpędził od siebie na brzegu.
Tak czynią zazwyczaj ci, którzy kochając bardzo dowiedzą się o zdradzie: z początku uniesienie gwałtowne, oburzenie na to co uważają za kłamstwo, potem zaś chęć dowiedzenia się o wszystkem, choćby kosztem największego bólu.
— Ach, Pascualo!... Nieszczęśliwi jesteśmy oboje!
Proboszcz zamknąwszy drzwi za sobą zbliżył się ku Rosario ze skrzyżowanemi na piersiach rękami. Spojrzał na nią nieprzyjaznym wzrokiem tego, którego odarto ze złudzeń.
— Mów... mów! — odezwał się Proboszcz, jak gdyby pragnąc nie przedłużać niepotrzebnej rozmowy. — Mów prawdę!
Nieszczęśliwy chciał usłyszeć całą prawdę. Niecierpliwość jego była groźna. W duchu jed-