Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pierwsza para wypłynęła z portu powoli na słabym jeszcze wietrze kołysząc się jak byki leniwe zmuszane do biegu. Mimo ciemności rozpoznawano poszczególne pary i tych, którzy się znajdowali na ich pokładach.
— Żegnajcie! — wolały żony rybaków. Szczęśliwej podróży!
Łobuzy tymczasem podnieśli wrzask straszny, wyzywając.
— Ależ i języczki! — podziwiały dosadność wyrażeń znajdujące się za ową zgrają kobiety, śmiejąc się jak szalone, mimo że i same od czasu do czasu były obsypywane zniewagami.
Wszystko to czyniło wrażenie zbyt swobodnej karnawałowej zabawy, w której się łączyła rzeczywistość z udaniem.
— Bydlaki! Więcej jeszcze niż bydlaki! Wyruszają na morze, zostawiając żony samotne!... Biedny ksiądz będzie musiał opiekować się w szystkiemi. Muuu! muuu!....
Łobuzerja naśladowała ryczenie byków wśród wybuchów śmiechu zgromadzonych na molo tłumów. Zadość czyniąc niedorzecznemu zwyczajowi żegnano zniewagami mężczyzn udających się już może w objęcia śmierci. Ci zaś ze swej strony odpowiadali na to śmiechem i niemniej barbarzyńskiem dopełnieniem zwyczaju zanurzając ręce w koszykach z przygotowanemi