Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak, rzeczywiście, tacy mają za co dziękować, — odrzekła Roseta, spoglądając na brata z ironiczną pobłażliwością. Słowa te jednak były wypowiedziane w ten sposób, że Proboszcz nie dostrzegł w nich złośliwości.
Aż się mienił na twarzy z oburzenia, słuchając opowiadania o złem prowadzeniu się kobiety, zupełnie mu nieznanej, której nieszczęśliwemu mężowi również nieznanemu nawet z imienia współczuł z głębi serca. Podobne bezeceństwa doprowadzały go do wściekłości. Bo i jakże? Mąż upada pod ciężarem pracy, ażeby zarobić na chleb dla żony i dzieci, potem zaś, wracając do domu, zastaje niewierną w objęciach kochanka! Czyż to nie może doprowadzić do zbrodni, za którą ostatecznie człowiek pokutuje do końca życia? Nieraz już twierdził, że zgubą mężczyzn są kobiety. Tak, szkaradne kobiety! Wnet się jednak poprawił, żałując tak kategorycznego twierdzenia. Wszak Dolores i Roseta stanowiły wyjątek.
Oświadczenie to jednak niewiele mu pomogło, siostra bowiem korzystając z poruszonego tematu, tak ulubionego przez nią i jej matkę, zaczęła mówić w uniesieniu ze drżeniem w głosie:
— Ach, to mężczyźni, mężczyźni są winni wszystkiemu!
Nieraz z matką mówiły, o tem, że każdy z nich jest gałganem albo głupcem. Że kobiety