Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ka budek z napojami chłodzącemi. Przestrzeń między owemi budkami mierzyli przechadzający się strażnicy.
Proboszcz stanąwszy na chodniku wśród sprzedawców gazet, przyglądał się wesołym dziewczętom w białych chustkach nasuniętych na czoło, w których wyglądały niby zbuntowane zakonnice o bezwstydnem spojrzeniu. Niektóre bowiem z nich mierzyły swym wzrokiem mężczyzn od stóp do głowy, jakgdyby chciały obedrzeć ich z ubrania.
Dostrzegł Rosetę, która odłączywszy się od jednej z grup zbliżała się ku niemu. Towarzyszki jej czekały na inne robotnice ze znajdujących się dalej pracowni. Silą rzeczy musiały wyjść na plac później. Czy wracał do domu? A więc dobrze; pójdą razem. Nie ma najmniejszej chęci dłużej tu czekać.
Ruszyli w kierunku Grao. Proboszcz stąpając ciężko i w dodatku, jako marynarz, niepewnie, nie mógł nadążyć za zwinną dziewczyną, nie umiejącą iść inaczej jak szybko, pełnym wdzięku krokiem przy jednoczesnem łopotaniu fałd spódnicy jakby jakiejś flagi na statku.
Brat chciał wziąć od niej koszyk, aby jej ulżyć. Podziękowała mu jednak. Była przyzwyczajona do noszenia koszyka na ręku i inaczej nie potrafiłaby chyba iść.