Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tu i w ten sposób również i sam jest jakby współtowarzyszem miłego patrjarchy, pierwszego na świecie marynarza.
Tona podniosła chusteczkę do oczu pragnąc wstrzymać nabiegające łzy.
Skończywszy modlitwę, ksiądz wziął do ręki kropidło.
Asperges...
I rzucił w stronę barki pęk rozpylonej wody, której cząstki prześlizgnąwszy się zwilżyły swe ślady na świeżo malowanych deskach, poczem kropiąc w dalszym ciągu i odmawiając modły łacińskie obszedł dokoła barki, poprzedzany przez jej właściciela torującego mu drogę. Nieodłączny zakrystjan pilnował swego amen.
Proboszcz nie mógł się pogodzić z, tem, że ceremonja teraz już miałaby być skończona. Należałoby pokropić barkę i wewnątrz: pokład i luk. Don Santiago będzie łaskaw jeszcze się pofatygować! Wszystko się ureguluje jaknajlepiej! Ksiądz spojrzawszy z uśmiechem na minę błagalną właściciela barki zbliżył się ku przygotowanym schodkom i wszedł po nich na pokład w niewygodnej swej kapie, która w świetle zachodzącego słońca wyglądała zdaleka jak lśniący pancerz pełzającego owada.
Skończywszy wreszcie pokropienie, ksiądz się oddalił. Towarzyszył mu teraz jedynie zakry-