Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wie jakgdyby w bucie zamierzał płynąć po morzu. I mimo, że nie wiedział co to jest strach, wspomniał kilkakrotnie o swoim ojcu, dzielnym marynarzu, który pokpiwał z morza jak ze swego przyjaciela poczciwego. Lecz cóż? Wydobyto go w końcu z wody jako zniekształconego i rozkładającego się już trupa.
Barka płynęła długo bez żadnych przygód. Dopiero o świcie dnia następnego niebo sposępniało i fale zaczęły się wzmagać. Przylądek San Antonio okrył się mgłą i szczyt Mongo, niby odcięty od podstawy, zdawał się wisieć w powietrzu.
Nadobna przechyliwszy się w sposób niepokojący, tak iż pękaty żagiel dotykał nawet niekiedy wody, płynęła teraz bardzo szybko.
Właściciel jej z trwogą myślał o tem, że w nocy dopiero będzie mogła przybić do brzegu, tymczasem jednak wobec niepewnej pogody groziło jej niebezpieczeństwo zatonięcia.
Nagle się podniósł, wypuszczając ster z ręki. Na tle szarej masy przylądka spostrzegł żagiel. Przyjrzał się lepiej... Urok! Nie mylił się bynajmniej, znał bowiem tę łódź doskonale. Była to szalupa strażnicza z Walencji, żaglująca wzdłuż przylądka. Szpieg jakiś mógł donieść strażnikom w Cabanal, że Nadobna nie dla zwykłego połowu wypłynęła na morze.
Również i Tonet rozpoznał rodzaj łodzi i spojrzał niespokojnie na brata.