Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i spoglądając z pewną wyższością na swoich zaciekawionych słuchaczy, dodawał głosem energicznym:
— To łgarz!
Proboszcz niejedno popołudnie spędził na podziwianiu mądrości tego człowieka, teraz jednak nie zwracał na niego najmniejszej uwagi, zmierzając ku stolikowi wuja, który raczył odjąć na chwilę fajkę, aby zawołać: „Ha, witajcie chłopcy!“ poczem łaskawie pozwolił siostrzeńcom usiąść przy sobie na krzesełkach zarezerwowanych dla swoich dostojnych przyjaciół.
Tonet zwróciwszy się ku sąsiedniemu stolikowi przyglądał się z ciekawością hazardownym graczom, układającym tabliczki kościane z czarnemi punkcikami. Często jednak podnosił wzrok obserwując wnętrze kawiarni pełnej dymu, który mu przeszkadzał przyjrzeć się dokładniej głównej ozdobie lokalu, córce Carabina znajdującej się za ladą. Na ścianie nad ladą wisiały oleodruki przedstawiające widoki morskie.
Pan Mariano zwany pozaocznie Callao, miał około lat sześćdziesięciu, mimo to jednak zdrów był zupełnie i trzymał się dobrze na nogach. Cała postawa tego mężczyzny o bronzowej cerze twarzy, o przypominających barwę tytoniu tęczówkach oczu, o szarych wąsach sterczących jak u kota, czyniła wrażenie zarozumiałego głupca, który ma w kieszeni kilka brzęczących monet.