wspaniałej Trawki lub Kwiatu majowego, ile tylko barka uniesie... Na miły Bóg, to wspaniały interes! Przecież ojcu tyle razy to się udawało. Spróbować?
I poczciwy Proboszcz, zdawałoby się niezdolny do najmniejszego lekceważenia poleceń zwykłego policjanta lub innego jakiegoś funkcjonarjusza portowego, czuł się teraz uszczęśliwiony na samą myśl o ładunku tytoniu. Zdawało mu się, że już widzi na brzegu pakunki z osmolonej tkaniny. Jako prawdziwy syn wybrzeża uważał za bohaterstwo ryzykowne wycieczki swych przodków. Kontrabanda w jego rozumieniu była zupełnie naturalnem i zaszczytnem zajęciem rybaka, któremu dokuczyło już wreszcie łowienie ryb.
Tonet przytwierdził, że myśl jest doskonała. Brał już nawet parę razy udział w wycieczkach tego rodzaju, lecz jako prosty marynarz najemny. Teraz gdy w porcie o pracę jest trudniej i wuj Mariano mimo usiłowań nie może się wystarać o zajęcie dla niego, nie należało lekceważyć myśli towarzyszenia bratu, który począł rozwijać szczegółowiej swój plan.
Najważniejszą rzeczą było posiadanie barki. Mają już. Popłyną na Nadobnej.
Ponieważ Tonet usłyszawszy to wyraził swoje zdziwienie, Proboszcz wyjaśniał dalej. Tak,
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/125
Wygląd
Ta strona została przepisana.