Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ki, mimo, że to narażało ją na karę z chwilą powrotu do matki. Skoro jednak żadnych już przeszkód do tego ze strony matki nie było, zaczynała uciekać ze szkoły.
Jedynie latem pomagała nieco stroskanej swej matce. Mogła wtedy połączyć chęć zysku z usposobieniem próżniaczem. Z dzbanem prawie tak wielkim jak sama i ze szklanką w ręku chodziła po plaży lub krążyła wśród wspaniałych powozów, jadących na molo, gdzie rozglądając się na wszystkie strony marzycielskim jak zwykle wzrokiem i potrząsając gąszczem jasnych swych włosów, wołała słabiutkim głosikiem: „Woda świeżutka!“
Nietylko jednak roznosiła wodę. Czasami zamiast dzbana brała z domu kosz trzcinowy napełniony biszkopcikami, które polecała również melancholijnie: „słone i słodkie“. Uzbieraną tym sposobem drobną sumę wręczała matce, której zachmurzone oblicze rozjaśniało się przynajmniej na chwilę wśród nieustannych trosk, budzących egoizm.
Roseta wzrastała w dzikiej samotności, przyjmując z niezamąconym spokojem cięgi od matki, nienawidząc Toneta, który był dla niej pełen pogardy, uśmiechając się natomiast niekiedy do Proboszcza, który wylądowawszy targał przyjaźnie rozczochrane jej włosy, wreszcie od-