Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 2.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

obrona narodowa. Nie przeszkadza to, że w zakrystyach narzeka się na ciężkie czasy!...
— Tak jest, trzysta milionów! Obliczyłem to dobrze. A ja, członek kleru, zarabiam siedem douros miesięcznie; większość wikaryuszów jest gorzej płatna, niż prości robotnicy, a tysiące księży jest zmuszonych do biegania od zakrystyi do zakrystyi, by dostać mszę, która zapewni im obiad! Gdzież podziewają się te wszystkie pieniądze? Zabiera je arystokracya Kościoła: my jesteśmy tylko dworską gawiedzią. Cóż za nieporozumienie, Gabryelu! Wyrzec się miłości i rodziny, unikać uciech światowych, ubrać się w suknie żałobne i za tyle poświęceń zarabiać mniej, niż ci, którzy tłuką kamienie na szosie! Nie męczymy się, to prawda: jesteśmy pewni, że nie spadniemy z rusztowania; ale nędza nasza jest większa, niż nędza wielu robotników. Nie możemy przecież żebrać z powodu ubrania, któremu winniśmy szacunek! Kiedy w Hiszpanii skończyło się panowanie katolicyzmu, my tylko musieliśmy ponieść wszystkie konsekwencye tego, my, maluczcy. Kapłan jest biedny — katedra także; lecz książęta Kościoła zachowali swoje tysiące douros rocznie i główny sztab duchowny śpiewa spokojnie antyfony, nie potrzebując troszczyć się o kęs chleba...
Nastało południe. Dzwonnik zniknął. Słychać było zgrzyt łańcuchów na blokach i uderzenie gromu wstrząsnęło całą wieżą. Metal i kamień drżały; zdawało się, że nawet powietrze poruszało się w przestworzu.
Gorda huczał, ogłuszając wszystkich, znajdują-