Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 2.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Odtąd Gabryel starał się nie spotykać z przyjaciółmi i wielbicielami Claveriasu. Przestał chodzić do szewca, a kiedy zobaczył towarzyszy, krążących pod galeryą, porzucał Sagraryę i wchodził na poddasze kapelmistrza.
Teu był teraz w siódmem niebie: mógł grać Gabryelowi nieskończone mnóstwo nowych utworów.
Kiedy chory dostawał ataków kaszlu, Don Luis przestawał grać i zaczynał długie rozmowy ciągle na ten sam temat — sztuki muzycznej.
— Gabryelu — mówił pewnego popołudnia — ty, który jesteś tak dobrym obserwatorem, musiałeś zauważyć, że Hiszpania jest krajem ludzi smutnych, ale hiszpanie nie są melancholikami, ich smutek to smutek odludków i brutali. Albo zanoszą się od śmiechu, albo, wyjąc, płaczą. Nie znają uśmiechów słodkich, wesołości rozumnej, odróżniającej człowieka od bydlęcia. Śmieją się, pokazując zęby; duszę mają ponurą, niby ciemną jaskinię, w której namiętności rzucają się, jak zwierzęta, pragnące ujść z klatki.
— Tak, masz racyę, Hiszpania jest smutną — odpowiedział Gabryel... — Jeśli już nawet nie ubiera się czarno, z różańcem, zawiązanym na rękojeści miecza, jak za dawnych czasów, nie mniej przeto nosi żałobę wewnętrzną, a duszę ma ponurą i niezadowoloną. Przeżyła trzy wieki w okropnych udręczeniach Inkwizycyi, obciążona okropnem zajęciem palenia, lub palenia się na stosach. Skutek tego potwornego istnienia trwa jeszcze. Tak, nie mamy szczerej wesołości.
— W muzyce zaznacza się to więcej, niż gdzie-