Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 2.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Biłeś się, przelewałeś krew swoją za sprawę, której dotychczas jeszcze nie znasz. Podczas wojny byłeś tak ślepy, jak ja. Nie rób tej zdziwionej miny, nie przecz. Czegoś chciał, walcząc za Don Carlosa?
— Ja? Najpierw tego, by oddano każdemu to, co mu się słusznie należy. Korona należy do rodziny Don Carlosa, nieprawdaż? A więc niech mu ją oddadzą.
— I to już wszystko? — zapytał zimno Gabryel.
— Nie, to je st rzecz najmniejszej wagi. To, czego chciałem i czego chcę jeszcze, to żeby naród miał dobrego pana, władcę sprawiedliwego, doskonałego katolika, który, nie prosząc się o prawa ni o Kortezów, rządziłby nami, trzymając w jednej ręce chleb, w drugiej kij. Dla zbrodniarzy jedno, dla uczciwych ludzi drugie. Króla, któryby nie pozwolił bogaczowi potrącać biedaka i szydzić z niego, któryby nie zniósł, żeby człowiek, chcący pracować, umierał z głodu... Zdaje się, że wyraziłem się jasno i dokładnie?
— I wierzysz, że tak było niegdyś i że twój król odnowiłby to? Te wieki, które nam przedstawiają, jako wieki wielkości i dobrobytu, są to najgorsze czasy naszej historyi, są pierwszą przyczyną upadku Hiszpanii, źródłem zła, tak nas dzisiaj gnębiącego.
— Zatrzymaj się, kochany Gabryelu — przerwał Don Antolin. — Przyznaję, że wiesz wiele: czytałeś i podróżowałeś więcej, niż ja; jednakże zatrzymam cię tu. Znasz powierzchownie kwestyę, więc nie pozwolę, żebyś korzystał z nieświadomości Mariana i innych. Jak możesz twierdzić, że wieki przeszłe