Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 2.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— W duszy jego powstała myśl, z którą wygadał się podczas obiadu. „Kardynał wart był tego, żeby na jego pogrzebie odprawiono mszę z wielką orkiestrą. Będzie to pyszna okazya do zagrania znakomitego „Requiem“ Mozarta”.
Gabryel myślał z rozkoszą, że żyje, a taki mocarz musi umierać.
Eminencye padają, Sagrario — mówił, patrząc na towarzyszkę — a my chorzy nędzarze mamy jeszcze przed sobą trochę życia.




Kiedy nadeszła godzina zamykania drzwi katedry, Gabryel udał się na swe stanowisko, jak zwykle sam, ponieważ Fidel ciągle był chory.
— Co słychać z kardynałem? — spytał, zobaczywszy dzwonnika, czekającego nań z pękiem kluczy w ręku.
— A cóż, być może, że kona w tej chwili, jeśli wogóle żyje jeszcze.
I człowiek ten dodał:
— Wiesz, Gabryelu, dzisiaj w nocy będziesz miał w katedrze wielką illuminacyę: Matka Boska zostaje do jutra na ołtarzu, otoczona światłem.
Zamilkł na chwilę, jakby wahając się, czy ma mówić więcej. Po chwili jednak dodał:
— Nie wesoło ci siedzieć samemu... Może przyjdę posiedzieć trochę z tobą na jedną lub dwie godziny... Licz na mnie.
Zamknięty w kościele, Gabryel przekonał się rzeczywiście, iż główny ołtarz jarzył się od świec