Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 2.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sić nawet świętego. Madryt niedaleko, a złodziei profesyonistów należy się obawiać. Uczył towarzysza jakie należy zachować ostrożności. Trzeba być bardzo chytrym, żeby wywieść w pole straż! Srebrna-Laska, dzwonnik i zakrystyan obchodzili kościół przed zamknięciem drzwi, a klucze Mariano zabierał ze sobą na Wieżę. Nie można nawet przypuszczać, że stare ale mocne zamki mogą być po łamane; przytem stróże byli tam poto, by dzwonić na alarm w razie potrzeby. Kiedy żył dog, obrona była jeszcze łatwiejszą. Odznaczał się on tak wyczulonym słuchem, że szczekał zajadłe, ilekroć jakiś przechodzień zbliżał się do świątyni. Ale dog zdechł niedawno. Kanonik-skarbnik obiecuje kupić innego.
— W ostateczności — dodawał Fidel — w razie potrzeby możemy uciec się do pomocy małego dzwonu, zwołującego na nabożeństwo kapitułę. Sznur jest na chórze — należy tylko zań pociągnąć. Jakąż trwogę wywołałoby to dzwonienie wśród nocnej ciszy. Całe Toledo zerwałoby się na nogi — zrozumianoby zaraz, że w Katedrze stało się coś nadzwyczajnego. Wziąwszy pod uwagę to wszystko i te nasze przeklęte aparaty, przyznać trzeba, że król nawet nie jest tak w nocy strzeżony, jak nasz Kościół.
Rano, po wyjściu z tego więzienia, Gabryel, drżący od zimna, wracał do siebie z jedynem pragnieniem — wyciągnięcia się na ciepłem posłaniu.
W kuchni Sagraria grzała mleko, które musiał wypić przed zaśnięciem. Oddana przyjaciółka nie przestawała nazywać go stryjem wobec obcych, mówiąc mu ty tylko wtedy, kiedy pozostawali sami.