Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 1.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w swej biernej nieświadomości poszli do partidas[1], a tak samo zostaliby w swych domach, gdyby mieli innych doradców. Wszyscy odczuwali jednakie pragnienie nieodmawiania sobie niczego — nasycenia dzikiej bestyi, którą każdy z nich nosił w sobie. Po męczących, nieskończonych marszach przez pustynne równiny następowała hulatyka i szaleństwa niespodziewanych grabieży. Zajmowano wsie z krzykiem: „niech żyje religia“! Ale przy najmniejszych niepowodzeniach, ci rycerze wiary klęli, jak poganie, a ich wstrętne przekleństwa nie oszczędzały ani Boga, ani Dziewicy, ani najświętszych przedmiotów czci. Powoli Gabryel przyzwyczaił się do tego życia i przestał się gorszyć; dawne uprzedzenia seminarzysty znikły, zagłuszone twardą skorupą człowieka wojny.

Donna Blanca, bratowa króla, przesuwała się przed jego oczami, jak postać z romansu. W uniesieniu nerwowej księżniczki, pragnęła naśladować bohaterki Wandei. Dosiadłszy małego konia, z rewolwerem za pasem, z rozpuszczonemi pod białą boiną włosami, jechała na czele tych plemion uzbrojonych, wywołujących w głębi półwyspu życie i walki quasi przedhistoryczne. Latające poły jej amazonki były sztandarem batalionu żuawów, oddziału złożonego z awanturników francuskich, niemieckich i włoskich, którzy, wyrzuceni ze wszystkich wojsk świata, woleli iść za kobietą żądną sławy, niż zaciągnąć się do legionów cudzoziemskich w Algierze.

  1. Partyzanci.