Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 1.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

róż, jak w idylach poetów greckich. Ale ostrołuki, które je więziły, aleje, wyłożone wielkiemi płytami, między któremi wyrastała trawa, krzyż, na znajdującej się w pośrodku ogrodu, obrośniętej bluszczem, krytej czarnym szyfrem, altanie, pleśń kamieni i rdza krat, wilgoć muru ozielenionego przez deszcze — nakładało na ogród piętno chrześciańskiej starości. Drzewa poruszały się na wietrze, jak kadzielnice; kwiaty bez blasku, omdlewające, anemiczne, a jednak piękne, miały zapach kadzidła, jakgdyby kłęby powietrza, wychodzące ze świątyni, zmieniły ich zapach naturalny. Woda deszczowa, spadająca z rynien, stała senna w dwóch głębokich cysternach. Wiadro ogrodnika, rozbijając na chwilę zieloną skorupę jej powierzchni, ukazywało ciemny błękit wnętrza; ale jak tylko zatarły się koncentryczne kręgi, drobne zielone roślinki przybliżały się, łączyły i znów woda znikała pod zasłoną roślinną, bez jednego drgnienia, bez szmeru, martwa, jak cała świątynia, pogrążona w ciszy wieczornej.
Na Boże Ciało i Wniebowzięcie Najśw. P., obchodzone 15 sierpnia, wierni przybiegali ze dzbankami, które Estaban napełniał wodą cystern. Byłto stary zwyczaj, drogi sercom Toledańczyków, którzy, skazani cały rok na picie błotnistej cieczy Taga, chwalili wodę Katedry. W innych wypadkach odwiedziny publiczności przynosiły Estabanowi pewne korzyści. Dewotki przychodziły do niego po bukszpan do ubierania świętych obrazów, lub też kupowały rośliny w doniczkach, przekonane, że były one o wiele piękniejsze, niż w cigarrales, ponieważ pochodziły z kościoła prymasowskiego. Staruszki