Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 1.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zniósłbym, żeby myślano o nas: „Lunowie są to ludzie bez wstydu“. I mieliby racyę, gdybym przyjął pod swój dach upadłą dziewczynę. Dlatego też błagam cię, w imię naszej wzajemnej miłości, Die nalegaj bracie: zrobisz mi wielką przykrość, a nie uzyskasz tego, czego pragniesz.
— Jednakże — podjął znów Gabryel — wasza religia uczy, że dzieci są darem Boga. Jakież więc macie prawo odtrącać je i wyklinać, kiedy zrobią wam przykrość. Nie, Estabanie! Miłość ojcowska powinna być silniejsza, niż przesądy społeczne. Przecież to nasze dzieci odradzają nas przez wieki całe; nasze dzieci unieśmiertelniają nas. Niezajmowanie się temi istotami, które są naszem dziełem, odmawianie im pomocy w zmartwieniu, jest pewnego rodzaju samobójstwem.
— Nie przekonasz mnie! — krzyknął Esteban gwałtownie. — Nie chcę! nie chcę!
— A więc pozwól sobie powiedzieć, że postępowanie twoje jest podłe! Jeśli jesteś tak wrażliwy na honor, na ten niemądry honor, którego obraza zmywa się krwią, dlaczegożeś nie odszukał łupieżcy, który ukradł ci córkę? Dlaczegoś go nie zabił, jak ojciec ze starego melodramatu? Jesteś człowiekiem spokojnym, nie uczyłeś się sztuki zabijania bliźnich, a ten osobnik umie obchodzić się z bronią. Z drugiej strony, jeślibyś, opierając się na tem, co nazywasz swojem prawem, szukał zemsty nie w prawidłowym pojedynku, jego potężna rodzina wściekałaby się na ciebie. Tak węc wyrzekłeś się odwetu tylko przez instynkt samozachowawczy, z bojaźni przed galerami. Oszczędzasz zbrodniarza, a potępiasz ofiarę. Tak, powtarzam ci, to jest nikczemne,