Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jest prymusem! Cichy, łagodny, pobożny! Będziecie z niego mieli pociechę na starość. — Ogrodnik podnosił dumnie głowę. Na ostateczny triumf syna będzie mógł patrzeć już tylko z nieba, jeśli go Bóg do nieba powoła. Ale myśl ta nie martwiła go. Inni będą się cieszyć z zwycięstwa i dziękować Bogu za jego dobrodziejstwa i łaski.
Przedmioty humanistyczne, teologja, prawo kanoniczne — wszystko to było tylko igraszką dla tego młodzieńca, zdumiewającego profesorów nadzwyczajnemi zdolnościami. Porównywano go do ojców kościoła, tych, którzy słynęli z swej przedwczesnej dojrzałości. Wkrótce miał już ukończyć studja, — i powszechnie mówiono, że Jego Eminencja, zanim on jeszcze odprawi swą pierwszą mszę, zamianuje go profesorem seminarjum. Jego pragnienie wiedzy było nienasycone. Wydawało się, że bibljoteka należy tylko do niego. Niejednokrotnie wieczorami udawał się do katedry, aby uzupełniać swe studja nad muzyką kościelną i porozmawiać z organistą.
„Urodził się, aby wygłaszać kazania — mawiano w ogrodzie. — Ma w sobie ogień apostołów. Może będzie drugim św. Bernardem, albo Bossuetem. Niewiadomo, jak daleko ten chłopiec zajść może!“
Najwięcej zajmowała Gabrjela historja katedry i historja tych prałatów, którzy byli jej administratorami. Obudziła się w nim dziedziczna miłość rodzinna do tej wiecznej matki. Jednakże nie zachwycał się nią na ślepo, jak jego krewni. Chciał poznać genezę wszystkiego, i stwierdzić w książkach, że opowieści jego ojca, bardziej podobne do legend, niż do narracyj historycznych, były mimo wszystko prawdą.