Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

go, niedostatecznego pożywienia i ciężkiej pracy, którą podjąć musiała w najwcześniejszej swej młodości. Wargi, które wielkie panie malują sobie na czerwono, miała fioletowe. Jedyną rzeczą naprawdę piękną były jej oczy, powiększone przez chłód, podczas nocy, które przepędzała na ulicach, przez okropne sceny, sceny, na jakie patrzyła, kiedy ojciec jej upił się, chcąc zapomnieć o swym losie — jak upijają się proletarjusze, którzy, zbydlęceni przez obrzydliwy nałóg pijaństwa, wyobrażają sobie, że szynk jest rajem, potem zaś, wracając do swych nędznych nor, wpadają w furję i znęcają się nad rodziną.
— Była podobna do was, dziewczyn z klas niższych. Piękność wasza trwa krótko — ma tylko jedną chwilę rozkwitu. Głód i praca zabija ją szybko. Świeżość i siła zanikają w trudzie codziennym. Macierzyństwo w niedostatku wyczerpuje kobietę do reszty. Wiesz dlaczego pokochałem Lucy? — Z litości dla jej nędzy. Była robotnicą, która poznała całą opłakaną sytuację swojej sfery.
Gabrjel płakał, opowiadając o ostatniem widzeniu się z nią w pewnym szpitalu włoskim, lśniącym od czystości, gdzie jednak dobroczynność sprawiała w rażenie lodowatego chłodu.
— Ponieważ nie byłem jej mężem, nie mogłem się z nią częściej widywać, niż dwa razy na tydzień. Przychodziłem do szpitala w łachmanach ze schyloną głową i zastawałem ją siedzącą w fotelu. Słabła coraz bardziej. Miała woskową twarz i dziwnie rozszerzone oczy. Nie łudziła się co do stanu swego zdrowia i spokojnie oczekiwała śmierci. „Przynieś mi róż“ — prosiła, uśmiechając się, jakby chciała w ostatniej godzinie przyjąć sakrament piękna na-