Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wały słomianego koloru skórę. Potrząsnął głową z niedowierzaniem, gdy sąsiedzi, zgrupowani koło dziecka, wyliczali najróżnorodniejsze choroby, którym, według ich zdania, mógł podlegać mały pacjent. Doradzali matce różne lekarstwa: nalewki roślinne, plastry i maści, a nawet przykładanie cudownych obrazków do piersi, kreślenie siedmiu krzyżyków na pępku i zmówienie tyluż „Ojcze nasz“.
— Jego chorobą jest głód — mówił Gabrjel do siostrzenicy. — Nic więcej — tylko głód!
I uszczuplając swoje własne porcje, nosił do szewca mleko, które kupowano dla niego. Lecz osłabiony żołądek dziecka nie mógł strawić tego zbyt tłustego pokarmu. Wówczas zawsze przedsiębiorcza i energiczna Tomasa przyprowadziła z miasta kobietę, aby karmiła niemowlę. Jednak po dwóch dniach, zanim mogło się zacząć polepszenie, kobieta przestała przychodzić. Może być, że brzydziła się przykładać swoją pierś do tego brunatnego ciałka, sprawiającego wrażenie trupa. Daremnie szukała ogrodniczka innej mamki. Trudno było znaleźć wspaniałomyślną kobietę, któraby dawała za małem wynagrodzeniem, ze swych piersi mleko. Tymczasem niemowlę konało. Wszystkie kobiety z Claverias odwiedzały codziennie rodzinę szewca.
Nawet Don Antolin zaglądał przez uchylone drzwi:
— No, i cóż tam słychać? Ciągle tak samo? Niech się dzieje wola Boska!
I Don Antolin odchodził, nie przypominając szewcowi o należnym długu, ponieważ litował się nad ojcem ze względu na stan dziecka.