Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Uwaga! Ruszamy! — rzekł Gabrjel, patrząc na dany sygnał.
I święty wóz potoczył się wolno po pochyłych deskach podłogi, ułożonej na stopniach ołtarza. Za kratą trzeba było wóz zatrzymać. Tłum upadł na kolana. Don Antolin i stróże kościelni zrobili wolne przejście, przez które przeszli kanonicy w długich, czerwonych sukniach, biskup — wikarjusz w złotej mitrze i inni dygnitarze w białych, niczem nie ozdobionych lnianych mitrach. Oni również uklękli przed custodią. Organy zamilkły, a kapłani przy ochrypłym akompanjamencie puzonów zaintonowali hymn na adorację Najświętszego Sakramentu.
Po skończeniu hymnu — znów zagrały organy, a wóz z Eucharystją potoczył się dalej. Wokół custodji snuły się białe pasma kadzideł. Custodia drżała od podstawy po sam szczyt. Drżenie to wprawiało w ruch maleńkie, srebrzyste dzwoneczki, zawieszone na gotyckich ornamentach.
Gabrjel szedł z oczyma, utkwionemi w kierowniku. Po piętach deptali mu ludzie, popychający ten wóz, tak podobny do wozów bóstw Indostanu.
Wyszedłszy z katedry przez Puerta Liana, jedyne drzwi, których próg był na poziomie ulicy, mógł Gabrjel objąć wzrokiem całą procesję. Widział kawalerzystów gwardji narodowej, otwierających pochód, doboszów miejskich w czerwieni, dalej krzyże parafjalne, zgrupowane bezładnie dokoła olbrzymiego, ciężkiego krzyża katedry. Środek ulicy był pusty. Po jej bokach ciągnął się nieskończony szereg alumnów i wojskowych ze świecami w rękach. Djakoni poruszali kadzielnicami, obok nich kroczyły rokokowe aniołki, niosące również drogocenne ka-