Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ca, poskręcani, jak łodygi, w brunatnych płaszczach, sandałach i kamaszach. Kobiety były ubrane w czerwone chustki i pomięte, pocerowane suknie, które wysłużyły się już kilku pokoleniom. Przybyli tutaj ze swych rodzinnych gór, aby zobaczyć święto Bożego Ciała.
Szli teraz wzdłuż naw, pełni zdumienia, przerażeni odgłosem własnych kroków. Ilekroć organy odezwały się głośniej, drżeli całem ciałem, jakby w obawie, aby ich nie wypędzono z tego wspaniałego pałacu, pełnego baśniowych czarów.
Kobiety pokazywały palcami na kolorowe szyby witraży, na rozety portalu, miechy organów i złoconych rycerzy, zdobiących zegar. Stały nieruchomo w osłupieniu, z otwartemi ustami. Perrero, ubrany w czerwony kostjum, wydawał im się księciem i, wzruszeni wspaniałością jego postaci, nie rozumieli, co do nich mówi.
Gabrjel spojrzał przez kraty na chór. Wszystkie miejsca w górnych i dolnych stallach były zajęte. Obok kanoników i beneficjantów znajdowali się tu także księża z kaplicy królewskiej i prebendarze z kaplicy mozarebskiej, z tych dwóch małych kościółków, żyjących swem własnem życiem i cieszących się tradycyjną autonomją wewnątrz katedry.
W pośrodku chóru ujrzał Gabrjel swego przyjaciela, kapelmistrza, wybijającego takt małą, hebanową laseczką. Wokół niego zgrupowali się muzykanci i śpiewacy, których głosy i instrumenty zagłuszały dźwięki organów. Zrezygnowany Don Luis dyrygował jednak dalej.
Na głównym ołtarzu stałacustodia, dzieło mistrza Villalpando. Była to kapliczka gotycka — połyskują-