Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sąg, dotrzymując mi towarzystwa, choć uczuwasz tak wielką potrzebą ruchu i czynu! Idź do swoich towarzyszy! Przeklinają mnie z pewnością w tej chwili, myśląc, że to ja cię zatrzymuję. Przejdź się trochę, proszę cię, mój stryju! Porozmawiaj o tych sprawach, które cię tak bardzo zajmują, a których ci biedacy słuchają z otwartemi ustami. Ale uważaj, żebyś się nie zaziębił i nie zmęczył zanadto.
Te rady, często powtarzane, sprawiły, że Gabrjel powoli zapominał o swem postanowieniu zachowania ostrożności. Reszty dokonali wielbiciele jego z Claverias, którzy czatowali na niego i skwapliwie wykorzystywali każdą sposobność pomówienia z nim. Miejsce zebrań zostało jednak zmienione.
— Najlepiej spotykajmy się na wieży — powiedział pewnego dnia dzwonnik — Srebrna Rózga jest wściekły na nas, zagroził nawet szewcowi, że wyrzuci go z klasztoru, jeżeli będziemy w dalszym ciągu zbierali się u niego. Ale dla mnie będzie pobłażliwszy, zna mnie tak dawno. Zresztą, jeśli on rządzi klasztorem, ja rządzę moją wieżą; niechno się tylko ośmieli przyjść nas szpiegować i strofować! Zrzucę ze schodów tego szatańskiego skąpca!
I znów Gabrjel zaczął przychodzić do dzwonnika. Ściany mieszkania, niegdyś bielone wapnem, pokrywały teraz pożółkłe rysunki, przedstawiające po szczególne epizody wojny Karlistów. Tu rewolucjonista spotykał wszystkich swoich dawnych słuchaczy wraz z don Martinem, jałmużniikem klasztornym, który wchodził ukradkiem, obawiając się spotkania z Srebrną Rózgą — i szewcem, który praco-