Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiele pieniędzy. Byli to wielcy panowie, którym nie uśmiechała się wcale myśl, że mają żyć w zamknięciu i odosobnieniu.
Wszyscy gremjalnie zaprotestowali. Kardynał chciał ich zmusić, aby zamieszkali w gmachu, specjalnie na ten cel postawionym. Kapituła wysłała skargę do Rzymu. Cisnero, będąc gubernatorem państwa, rozstawił straże we wszystkich portach. Kardynała-emisarjusza uwięziono w chwili, gdy wylądował w Walencji. Mimo to, panowie z kapituły po długim procesie, który zakończył się ich wygraną, zamieszkali poza klasztorem — a Claverias, tak jak je widzicie, z tym płaskim dachem i brzydką barjerą — pozostały niewykończone. Wszystko było prowizoryczne! A jednak w tym właśnie klasztorze mieszkali królowie! Wielki monarcha, Filip II, przepędził tu kilkanaście dni. Jakież to były czasy! Królowie, posiadający wspaniałe pałace, woleli przebywać w tych skromnych izdebkach, byleby tylko, mieszkając w katedrze, czuć się bliżej Boga! Jacy monarchowie — taki naród. Oto dlaczego Hiszpanja była wówczas sławnem i potężnem państwem, oto dlaczego byliśmy panami świata!
Posiadaliśmy pieniądze i potęgę. Żyliśmy szczęśliwi, wiedząc, że po śmierci pójdziemy do raju.
— To prawda — potwierdził dzwonnik. — Były to dobre czasy. Wielu z nas chwyciło za broń w górach, aby ta szczęśliwa epoka powróciła raz jeszcze. Ach, gdyby Don Carlos był zwyciężył! Gdyby nie ci zdrajcy! Czy nie mam racji, Gabrjelu? Ty, który walczyłeś w jednym szeregu ze mną, potwierdzisz chyba moje słowa?
— Cicho bądź, Mariano! — odpowiedział Ga-