Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Sagrario. Młoda kobieta mogła więc prowadzić w spokoju swoje pracowite życie. Gabrjel bardzo rzadko wychodził z mieszkania. Całe popołudnie spędzał w towarzystwie swej bratanicy, starając się wynagrodzić jej oziębłość ojca. Z żalem uświadomił sobie, że biedna dziewczyna żyła równie samotna i równie wzgardzona w swem ognisku domowem, jak żyła dawniej na szerokim świecie.
Czasami przychodziła w odwiedziny ciotka Tomasa. Starała się swym optymizmem dodać odwagi Sagrario. Ujęło ją zachowanie się siostrzenicy. Tak, tak, niech pracuje, niech pracuje, aby się nie stać ciężarem zawziętemu ojcu, aby dopomóc do utrzymania domu, którego brak tak boleśnie musiała odczuć w życiu. Ale nie jest to jeszcze racja, aby się miała zabijać pracą. Przedewszystkiem spokój i dobry humor! Po dniach złych przyjdą dni dobrze! Ciotka i Gabrjel będą czuwali, aby wszystko było tak, jak być winno. I ciotka Tomasa rozweselała ponurą izbę wybuchami śmiechu i konceptami jowialnej, siedemdziesięcioletniej staruszki.
Czasami znów przyjaciele Gabrjela, opuszczając norę szewca, zaglądali do mieszkania rodziny Luna. Nie mogli się obejść bez towarzystwa Gabrjela. Czuli potrzebę słuchania jego słów, pytania się go o radę. Nawet i szewc, po skończonej pracy, korzystał z chwili czasu i siadał na swym stołku obok maszyny do szycia, przesiąknięty odorem skór, z końcem fartucha założonym za pas, z głową, owiniętą chustkami.
Młoda kobieta wpatrywała się w stryja z zachwytem. Za czasów swego dzieciństwa słyszała nieraz, jak jej rodzice rozmawiali z pełną szacunku