Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jącego następcy i jego faworytów. Ale na dźwięk imienia obecnie panującej Eminencji wszyscy milkli nagle i podnosili ręce do czapek tak, jakby książę kościoła mógł ich widzieć z pałacu, sąsiadującego z klasztorem.
Najodważniejsi ograniczali się do komentowania kłótni kanoników, wyliczając tych, którzy kłaniali się sobie uprzejmie na chórze, oraz tych, którzy mrucząc wersety z pisma świętego, patrzyli na siebie, jak wściekłe psy. Opowiadano także z zachwytem o pewnej polemice, prowadzonej od trzech lat na łamach religijnych pism w Madrycie między skarbnikiem a doktoralem[1].
Kwestją sporną było zagadnienie czy potop był powszechny, czy częściowy? Skarbnik zbijał argumenty doktorala, a doktoral argumenty skarbnika w artykułach, drukowanych raz na cztery miesiące.
Gabrjela otoczyło wkrótce na Claverias grono przyjaciół. Ubiegano się o jego towarzystwo, cieszono się z jego obecności. Gabrjel wywierał na swe otoczenie wpływ, jaki mają ludzie, stworzeni na przywódców, nawet wówczas, kiedy milczą. Wieczorami zbierano się w stancji dzwonnika, lecz gdy pogoda dopisywała, zebrania miały miejsce na świeżem powietrzu, na galerjach, wznoszących się nad bramą Przebaczenia. Poranki spędzano u szewca. Był to żółty, chorowity człowiek, któremu dokuczała wieczna migrena. Leczył ją, owijając sobie głowę mokremi chustkami, przez co wyglądał, jak w turbanie.

Szewc był najuboższym człowiekiem w Claverias. Nie miał żadnego zajęcia w kościele. Pokazywał publiczności Olbrzymów, nie pobierając jednak

  1. Dygnitarz z kościołów katedralnych Hiszpanji.