Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Bunt Martineza.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tak ukazywała się popołudniu na widok publiczny w jednym z ośmiu samochodów, które zostały bohaterowi na pamiątkę kampanji. Ulubionem miejscem jej przejażdżki była główna ulica miasta, obrzeżona staremi drzewami, na których nieraz kołysali się wisielcy. Byli to metysi, niepoprawni złodzieje, którzy ściągali kury, jarzyny i inne rzeczy równie kosztowne wbrew dekretom jenerała. I Martinez, nieubłagany wróg kradzieży, skazywał ich bez litości na karę śmierci, zadekretowaną przez dyktaturę rewolucyjną.
Guadalupa była otoczona prawie dworem. Damy starego ustroju, arystokracja krajowa składały jej wizyty i schlebiały jej, aby obronić w ten sposób spokój i mienie. Podwładni jej męża woleli zawsze prośby swe przedkładać jenerałowej, jakby bardziej ufając w jej autorytet. Tykała ich z dobrocią pełną wyższości. Stawała się wtedy nanowo towarzyszką broni, która nieraz w obozie gotowała jedzenie dla męża i zarazem dla jego sztabu.
Z tęsknotą wspominała lata wojny, ale teraźniejszość lepiej jej smakowała. O, niechby z woli nieba bunty nie kończyły się nigdy, a mąż jej był zawsze naczelnym wodzem.
Martinez w głębi duszy mniej od niej był zadowolony. Despotyzm połowicy zaczynał mu ciężyć. I po co miał zostawać bohaterem narodowym, jeżeli pomimo to nie można było zaspokoić swych pragnień!
Pod naporem tych myśli przyglądał się nieraz swej żonie długo, z uwagą. Znajdował, że jeszcze teraz, w wieku lat trzydziestu kilku, jest piękna, jak w chwili ich ślubu. Była wytworem kilkakrotnych krzyżowań Hiszpanów z Indjanami, prócz tego miała w sobie zape-