Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/426

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sheblują podłogi i wkońcu z chłodną wzgardą zniszczą wszystko.
Przewędrował pogrzebione miasta, cóżby jednak ujrzał, gdyby mu zostało danem na jeden jedyny dzień wydostać się w przyszłość? Cóżby znalazł, spróbowawszy po latach pięćdziesięciu zejść na ostatki ruin własnego życia? W jakiejże spelunce ze starzyzną znalazłby fotel, na którym siadywał, zegar, który mu wydzwaniał godziny, lub portrety, których opowiadań słuchał?
Wózek toczył się coraz dalej, a przed Hansem spał Ceder, z gasnącą fajką w ustach.
Dom Cedera stał daleko, przy Bengtekenkjämsstreede i miał podwórze z krzakami bzu, huśtawkę w ogrodzie, grządki rzodkiewek, oraz dwie armatki dla oddawania strzałów wiwatowych. Był to ostatni budynek, po prawej stronie stojący, w tem miejscu ulicy, gdzie spadała stromo po zboczu góry. Naprzeciwko widniał drewniany, czerwony dom, z złoconym butem na żelaznej sztabie, sterczącym ponad wejściem.
Wieczorem, po ich przybyciu, Ceder jął chodzić po wszystkich, dobrze umeblowanych pokojach, dla sprawdzenia, czy wszystko w porządku, i znalazł w jadalni na stole list. Podniósł go do oczu.
— List z zagranicy do ciebie, Hansie! — powiedział, przeczytawszy adres. — Odesłano go tu i uprzedził nas. Dwa dni spędziliśmy w drodze.
Hans zaniepokoił się. Nie otrzymywał listów i radby był nie otwierać pisma, przynajmniej przez dwa lub trzy dni, dopóki nie wypocznie po podróży.
Odłożono tedy list na bok, Ceder zbadał, czy pościel na łóżku nie jest wilgotna, powiedział: dobranoc i poszedł spać.