Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/405

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
IV.
SKRZYDŁO Z LOTEK ANIOŁA.

Jaskółki wróciły już do gniazd swych pod szczytem dachu, a słońce świeciło przez liście brzóz i brodate pędy sosen zielonawo, niby przez witraże kościoła. Na wrzosowisku, kędy przypadł do ziemi niski, karłowaty las brzęczał dzwonek Kruskuli. Silkesvippa i Fagerlina stały zanurzone, aż po łopatki w lśniącem jeziorze, który samo jedno posiada moc wydawania tarniny, czerwonej jak czapeczka krasnoludka, kto zaś w młodości pił to czarne wino, ten tęsknić za niem, dorosłym będąc, nie przestanie. Zapatrzone kędyś ponad lasy, siedziały szare poręby przyodziane, w smutek zadzierzystych pniaków i opuszczonych mielerzy pełne, wśród których, obok wygasłych ognisk, zaległa ciemń groźna i podejrzliwa. Ile razy niosące koszyki dzieci zmyliły drogę i biegły przerażone ścieżką, wydeptaną przez bydło, wstawały poręby i kroczyły obok nich, napoły skryte za sosny. Dopiero na dole, tam gdzie wielkie jezioro leży opodal roztoczy morza, przystrajały się poręby w szatę pastwisk, żywopłotów i płaczących brzóz, a działo się to tak szybko i radośnie, jak gdyby szereg mnichów idących ponuro, zrzucił nagle kapoty, przeistoczony w igrających pasterzy i pasterki.