Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/388

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zapadłe oczy starca rozbłysły, mówił porywczo, gorąco, kwieciście i coraz prędzej, jakby się bał, że nie zdąży wyrzec tego, co leżało osnute mgłą zapomnienia, teraz zaś wstało i zrzuciło przeszłość, co na niem legła grobowym głazem. Zdawało się, że chce to wszystko swym bliskim powierzyć, oddać i uratować w chwili, kiedy ma się sam stać wspomnieniem. Hans i wuj Didrick przerywali mu pytaniami, pomysłami, łączyli obrazy w uroczy zespół tradycji, zaś pomiędzy tę opowieść wsuwały się stare legendy rodzinne i bajki o strachach w brunatnych, ściągniętych na oczy kapuzach. Wielki kamień schodów podjazdu nosił wyryte trzy litery: K. L. S., to znaczy: Kamieniu, leż spokojnie! Gdyby go ruszono z miejsca, całe obejście spłonęłoby niechybnie. Jesiennemi wieczorami widywano jaskrawo-żółty, pusty wóz, z szarym koniem, pędzącym galopem, niewiadomo skąd, ni dokąd dążący. Podobnie też zdarzyło się dawnemi czasy, że gość, nocujący w pokoju na poddaszu, został muśnięty zimną dłonią w chwili, gdy zgasił świecę.
— Była to pewnie zaginiona tajemniczo dziewka folwarczna, która chodzi po strychu! — zauważył wuj Didrick.
Ojciec potrząsnął głową przecząco. Co innego słyszał od ludzi. Wszedł Olson w celu posłania łóżka i zajęło go to do tego stopnia, że długo stał w ciemku z poduszką na ręce, a wkońcu, nie mogąc wytrzymać, wyjawił również swój pogląd na sprawę. Za powrotem do kuchni opowiedział to służbie, tak że zaraz wszyscy jęli paplać i opowiadać. Kucharka z zakasanemi rękawami, zajęta pieczywem świątecznem, odeszła od ciasta, a dwie służebne siadły przy dwu