Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/372

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

surowy i wyda wyrok potępienia, to też zdumiała go ta wyrozumiałość.
— Kieruje nim widać skłonność do oponowania! — rzekł do siebie. — Jeśli w ten sposób możnaby doprowadzić do zgody, chętnie będę mówił jak najgorzej o biednym, chorym bracie, którego tak cenię. Teraz wiem, jak się brać do rzeczy!...
Wszedł Olson, niosąc czteroramienny świecznik z jadalni wzięty. Był to mężczyzna nikły, niski i miał kokieteryjne bokobrody. Wuj Didrik miał w nim stale rywala wobec młodych kobiet, przychodzących do dworu po nabiał. Wchodząc, przejrzał się w zwierciedle.
Uroczyście poświecił Hansowi po schodach na tajemniczy, długi strych, pełen starej uprzęży i przyborów myśliwskich wiszących w ciemku. Hansowi przeznaczono ten sam wielki, niski pokój na poddaszu, gdzie mieszkał za młodu, i gdy wszedł, spostrzegł ze zdumieniem, iż nic się tu nie zmieniło. Zdawało się, że od czasu jego wyjazdu nikt tu nie mieszkał i bezwiednie przyszło Hansowi na myśl, że był to może przejaw ojcowskiej żałoby. Na półkach ściennych dostrzegł jeszcze kilka starych książek szkolnych, ta sama serweta w kostkę leżała na stole, a ściany wydzielały znany dobrze odór pleśni. Całe życie przesunęło się w barwnych obrazach, pomiędzy dniem, kiedy po raz ostatni przekroczył ten próg, a nocą dzisiejszą. Tu tylko, w tym zakątku nie było zmiany.
Olson zaświecił dwie świece na stoliczku nocnym, obok firanek łóżka w brunatne pasy, potem wyszedł z ukłonem przez strych.
Hans legł zaraz i zasnął twardo, zapomniawszy nawet spuścić znaną dobrze storę z wyobrażeniem strzelców i psów pośród sitowia. Śnieg pokrył