Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/363

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

również, leży pijany. Nie mogła, czy nie chciała mu dać podwody.
Stała się jednak rozmowniejszą i bardziej uległą, gdy położył na stole pięć lśniących koron i jął stukać po nich palcami, niby po klawiszach, których dźwiękom nikt się oprzeć nie zdoła. Oświadczyła, że ma jeszcze klacz, zdolną ciągnąć wóz, tylko musi zbudzić parobka.
Hans zaczął jeść kromkę chleba z masłem, dobytą z tłumoczka, ona zaś wyszła, by rzecz załatwić.
Siedząc obok pijanego woźnicy na klekocącej desce zaprzężonego starą szkapą wozu, wracał jesiennego, dżdżystego dnia do samotnego, rodzinnego domu wędrowiec, który wkraczał do Niniwy otoczony świtą żywych sfinksów.
Poźno już było, kiedy dotarł ponownie do mielerza, a węglarz uznał to za fatalny znak, że w ciągu dwu wieczorów widzi nadjeżdzającego od tej samej strony dziwnego nieznajomego. Ale uspokoił się trochę, gdy Hans wstrzymał podwodę i zbliżył się doń, zmiarkował bowiem, że powozi zwyczajny chłopak wiejski.
— Czy chcecie mi oddać przysługę? — spytał Hans, przypatrzywszy mu się przez chwilę i klepiąc go po ramieniu. — Jeślibyście zaniósł list do starego dziedzica, to przypilnuję tymczasem waszego mielerza, na czem się znam z dawnych czasów.
Węglarz zdjął czapkę i potarł z wahaniem kark. Zapytany przez człowieka, wyglądającego na pana, nie miał wyboru, musiał usłuchać, dał też odpowiedź wymijającą.
Hans pochylił się, wszedł do szałasu oświetlonego ogniem komina i jął szukać na piersiach papieru.