Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/336

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

św. Piotr. Stała tam drabina, sięgająca jednej z chmur.
— Trudno ci będzie, Hansie Alienusie — rzekł mu — wyleźć po szczeblach, albowiem wiek ma swoje prawa. Siądź mi tedy okrakiem na karku, a ja będąc jeszcze w pełni sił, zaniosę cię do nieba.
Hans podał św. Piotrowi kulę kręglową, wstąpił na ławę kamienną i wsiadł na mocarne bary Tuklata, który zaraz jął wchodzić na drabinę.
Długo jeszcze słyszeli z dołu, z ogrodu, śmiech mnichów, gdzie św. Piotr chybiał raz po raz w kręgle, ale zwolna głosy te oddalały się i milkły. Wkońcu zaczęli kroczyć po chmurach, które stopniami na całe mile długiemi, wiodły aż do samego przybytku Boga.
Stał on na słońcu, niby krągłej górze, ale znajdował się mimo to ustawicznie w cieniu, gdyż światło promieniowało kręgiem od spodu. Na miedzianym dachu świątyni, okrytym zielonym nalotem, błyszczały w półmroku niezliczone pochodnie gwiazd, a na szczycie murów siedzieli niebianie tak gęsto, że białe ich szeregi czyniły wrażenie śniegu świeżo spadłego. Płaszczyzny murów okrywały płaskorzeźby, przedstawiające sceny z historji świętej. Znajdowali się tu wszyscy ludzie, którzy dali wyraz pożądaniu życia, a więc chrześcijanie, związani uściskiem bratnim, Perykles ze świtą piękna i Sardanapal z wzniesionym puharem czerwonego wina, w którego purpurze odbijały się blanki pałacu niebiańskiego. W szczelinach murów kamiennych rósł bujnie mech, a strzelnice przysłaniały gałęzie, okryte przejrzystemi, błękitnemi jabłkami. Ile razy takie jabłko spadło komuś na kolana, działo się coś, co nazywano szczęśliwym przypadkiem.