Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szych dla nas, kusząc, by wtargnęli jak złodzieje do wnętrza. Daremnie postawili starsi straże. Każdej nocy przełażą przez mur i giną ukąszeni w kark przez węża, który im wysysa mózgi. Trzeba koniecznie zabić potwora. Ale przywiąż się jak my sznurem, byś nie uległ pokusie przekroczenia progu, gdy bramę rozewrzemy.
Człowiek, mówiący to, był starym przekupniem starzyzny i miał w uszach srebrne pierścienie. Żółta twarz jego miała wyraz otępienia i niechęci, słowa zaś cedził powoli i leniwo.
Hans Alienus przystanął i powiedział:
— Azjaci rodzą poglądy swe w bólach, jak kobiety dzieci, ale zdrowe myśli duszy, to Rzymianie i Hellenowie, jak i wy. Jawią się z rogami, przy dźwiękach muzyki. Skądże więc tyle zmarszczonych uroczyście czół u was. Swawola to, zaiste, ucieszna, gdy młódź miasta przełazi nocą mury! Swawola raduje serce moje. Nawet złodziej, kradnący parę puszek srebrnych, to swawolnik, który bawi mnie więcej, niż chcę przyznać. Tem bardziej młodzieńcy wasi, którzy wprowadzają w błąd straże, by przeleźć mur. Miast zabijać węża, postawcież mu ołtarz!
Zasępił się przekupień starzyzny i pogładził zeszroniałe włosy.
— Pojęcia nie masz, — rzekł — ilu najzdolniejszych młodzieńców pożera potwór. Wczoraj zginął właśnie syn mój. Chodź, pomogę ci opasać się sznurem. Słowa, które wyrzekłeś, to zabytek twych młodych lat, który nosisz zapomniany w kieszeni.
Przekupień opasał Hansa sznurem, potem zaś zawiązał oczy Tuklatowi i podał mu młot.