Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Sardanapal padł! — rzekł mu. — Twoja własna młodość płonie na stosie, a chłodny wiatr pustyni starości wieje ci już po włosach.
Hans Alienus wszedł na nosze i wydostał się z płonącego miasta, wraz z wszystkimi ocalonymi z pożaru rzezańcami, młodzieńcami i kobietami. Świta niosła na głowach skarby, jakie dźwignąć można było, wszyscy zaś poklaskiwali kołatkami i śpiewali. Trudno było na nocnem niebie odróżnić dym od chmur deszczowych, a iskry od gwiazd, a echa szły po pustych dzielnicach, z których ludność uciekła, zabierając osły i sprzęt domowy. Wzdłuż drogi biegały, gdacząc, chmarami kury o opalonych skrzydłach, a na listwach dachowych siedziały już rzędami czarne ptaki i wyciągnąwszy szyje, czekały rozpoczęcia uczty.
Hans Alienus spoglądał z chwiejącej się lektyki swej na zniszczoną Niniwę. Podniósł rękę, a wargi jego zaczęły się poruszać bezgłośnie. Tuklat-Nirgal, który nań patrzył, spytał, o czem myśli.
Odparł:
— Myślę o minionem życiu swojem. Przez mnogie stulecia pielgrzymowałem ku przeszłości, a gdym wkońcu do niej dotarł, zgasło światełko w lampce mojej. Młodość moja spłonęła na stosie Sardanapala.