Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gwizdała począł gwizdać, patrząc przytem badawczo na więźnia, i zawołał:
— Ja wiem, że jesteście porządnym złodziejem. Nie chcę też, byście zostali kapusiem; ale powiedzcie mi to jedno słowo. Jak buty nazywają się w języku złodziejskim?
Więzień, znany mi z widzenia, patrzał na mnie. Widać we mnie szukał pomocy, — co ma robić, mówić, czy nie. Zrozumiał, że tu chodzi o mnie.
— Czy mogę mówić, panie inspektorze?
— Proszę.
— Ty się nie bój i powiedz prawdę. Tu nic takiego niema.
— Po złodziejsku dawniej nazywano buty — „skoki“, a teraz „powstańcy“ nazywają je „deptaki“, — objaśnił przybyły poważnie.
— Dobrze, możecie już iść do celi.
Więzień ukłonił się inspektorowi i zawołał:
— Panie inspektorze, mam prośbę. Czy mogę prosić?
Trzeba wiedzieć, że więźniowie z pojedyńczych cel zawsze mają jakąś prośbę. Dlatego też wykorzystują każdą sposobność, gdy tylko zostają zawezwani do kancelarji. A gdy który przysłuży się czem jeszcze wyższej władzy, w tedy jest pewny, że prośba jego zostanie uwzględniona. Prośby wówczas sypią się jedna za drugą. Podobne prośby jednakże nie przekraczają możliwości ich uwzględnienia. Więzień zwykle prosi o trochę więcej „dolewki“, lub o własną ciepłą bieliznę, czy o dłuższy spacer, list dodatkowy do najbliższych, osobiste widzenie z rodziną, przeniesienie na ogólną celę, materjały piśmienne i t. p.
Inspektor jednak tym razem zabronił mu prosić o cokolwiek i rozkazał natręta odprowadzić do celi.
Reszta więźniów odrazu powiedziała, że buty nazywają się „skoki“. Tylko jeden z nich o tem nie wiedział i dobrze się zawstydził.
Rezultat był taki, że oddano mi skoki i całe jedzenie. Tylko starszy dozorca groził mi palcem, że wystrychnąłem go na dudka w oczach inspektora, który dopiero musiał tę zawikłaną sprawę wyświetlać.
Życie w więzieniu stało się normalne. Trzy razy dziennie