Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

losowi, bez walki. Płacz dziecka przerwał nocną ciszę ulicy. Nadsłuchiwałem z natężeniem. Płacz ten dochodził z jej pokoju; potem usłyszałem jej głos, jak gdyby uspokajała dziecko. Więc ona i dziecko już ma, a mnie o tem nic nie mówiła... Widać nie chciała mi przysparzać bólu. Chwyciłem się rękoma za głowę i biegłem jak warjat zpowrotem do meliny. Policjant na rogu wołał mnie głośno: Stać, stać, będę strzelał! Nie stanąłem i biegłem dalej, myśląc w duchu: dobrzeby się stało, gdybyś chciał to uczynić...

Wpadłem po schodach na górę i z całych sił waliłem w drzwi, które już były zamknięte. Otworzono je jednak i bez słowa upadłem w ubraniu na ten sam tapczan. Ukryłem twarz w brudnej poduszce i płakałem. Płakałem jak jeszcze nigdy w życiu...

Koniec