Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przez cały dzień odwiedzałem znajomych z lepszych czasów, by zaciągnąć pożyczkę na przejazd do Warszawy. Koledzy po fachu i paserzy chętnie mnie witali, ale pieniędzy dać nikt nie myślał. Jeden nawet zawołał:
— Pieniądze to bardzo delikatna rzecz, tym którzy kraść nie chcą, czy nie umieją, nie wolno ich dawać. Mówiłeś, żeś zastrejkował i kraść więcej nie chcesz, więc ci pieniędzy dać nie mogę.
Próbowałem mu przypomnieć stosunki przyjacielskie z dawnych czasów, pochlebiając mu, że jego „złodziejski charakter“, z którym, jak wiedziałem, zawsze przed kolegami lubił wyjeżdżać, nie pozwoli mu puścić mnie gołego. Powiedziałem mu też, że takiej biedy, jaką mam teraz, jeszcze nigdy nie miałem na wolności, na co on szyderczo odparł:
— Jak ty, brachu, masz biedę, to jeszcze nie jest tak źle. Jakby ciebie bieda miała, byłoby o wiele gorzej.
Po takiej odpowiedzi splunąłem w jego stronę chcąc oddalić się, a on zachichotał, chwytając mnie za ramię.
— Nie uciekaj jeszcze, brachu. Mówisz, że taka bryndza u ciebie, a jesteś ubrany jak adwokat. Zapewne wracasz z dobrej roboty, a udajesz mortusiaka przede mną. Jesteś cwany, boisz się, żebyś nie musiał dać czego do wlania.
— Widzisz, brachu, — ciągnął dalej, widząc moją głupią minę. — Biedy na świecie są różne. Jeden bieduje, że nie może czwartej kamienicy sobie wybudować, drugi zaś bieduje, że nie ma własnego auta, a trzeci, że nie ma dla dzieci kawałka chleba. Ty, zdaje się, należysz do tych pierwszych, co?
— Idź do cholery, — zawołałem już zły, — i przestań się mądrzyć z twoją filozofją. Jak nie chcesz mi pomóc, pocóż mi twoje głupie wykłady. Pamiętaj, przyjdzie koza do woza.
— Koza już przyszła do woza, — zaśmiał się. — Pewnie już zapomniałeś, jak raz przegrałem wszystko w karty i chciałem pożyczyć od ciebie kilka marek, a tyś nawet słuchać nie chciał.
— To było na sztosa i dlatego nie dałem. Gdybyś był w takiej sytuacji jak ja obecnie, napewnobym nie odmówił.