Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

namyślając się długo, ująłem ją pieszczotliwie i z wielkiem poszanowaniem za paluszki i zawołałem nie bez wzruszenia:
— Jaka pani jest piękna! Chciałbym tak całe życie podróżować obok pani. Bóg nas tu zapoznał, a nie przypadek.
— Tak pan myśli? — odparła śmiejąc się i zamiast spodziewanej burzy, poczułem, że palce jej posuwają się coraz dalej, a wreszcie nerwowo ściskają moją dłoń. To dodało mi odwagi i już nie pytając o nic wstałem i zgasiłem światło w przedziale.
— Co pan chce robić? Zwarjował pan, czy co? Będę krzyczała!
— Nie zrobi pani tego, — odparłem chwytając ją w objęcia. Jak przewidywałem, tak się też stało. Nietylko się nie broniła, ale ledwie wydarłem się z jej rąk. Całą energję kobiety niebezpiecznego balzakowskiego wieku chciała wyładować na mnie. W czasie przyjemnej zabawy, podczas której zupełnie straciła głowę, nerwowo lewą ręką poszukiwała torebki porzuconej na podłodze. Myśl o obrabowaniu wróciła teraz znowu z jeszcze większą siłą. Już otworzyłem torebkę. Palce moje nerwowo przebierały jej zawartość. Kobieta naw pół przytomnie szeptała ledwie dosłyszalne słowa miłości. Wtem głos sumienia odezwał się we mnie tak mocno, jak jeszcze nigdy w życiu. Torebka wypadła mi z rąk, a ona zerwała się nagle, wołając rozpaczliwie:
— Gdzie moja torebka? Boże mój, gdzie moja torebka?
— Tu leży, proszę, — i wręczyłem jej nietkniętą torebkę.
Chciałem znów zapalić światło, ale ona prosiła:
— Jeszcze nie, jeszcze nie! Zrozumiałem dobrze, że teraz wstydzi się mnie. Biedna kobieta naw et nie przypuszczała, z kim miała do czynienia. Nie zastanowiła się ani na chwilę, że wraz ze swoją cnotą, której zapewne nie miała już dawno, mogła teraz pozbawić się rzeczy o wiele praktyczniejszych i namacalniejszych...