to oko, którego nienawidziłem całem mojem jestestwem, wstrętne zdradzieckie oko szatana. Widziałem siebie już ubranego w szary mundur więźnia, — okropne widziadło dawnych mąk w karcerach wypłynęło jak na jawie.
Widocznie wzywałem pomocy, gdyż gospodyni trąciła mnie mocno, wołając:
— Czego pan tak stęka? Tu nie jest „cyrk“, żeby się wylegiwać. Proszę się stąd wynosić, tu nie „bajrak“.
Nie stawiając oporu wyniosłem się, macając się po kiszeni, czy nie skradziono mi mego kapitału. Podczas sprawdzania śmiałem się sam ze siebie, że już się boję złodziei.
Skierowałem teraz swe kroki w kierunku dworca Wileńskiego, z silnem postanowieniem udania się do stron rodzinnych, a nie do Łodzi. Zobaczę, myślałem, jak brat mnie przyjmie. To była ostatnia droga powrotu do ludzi uczciwych. Zapewne brat nie odmówi mi teraz pomocy, zabrawszy wszystko, co pozostało po ojcu.
Na dworcu staczałem walki ze sobą, zanim wykupiłem bilet w kierunku stron rodzinnych. Co zrobię, — przyszło mi do głowy, — gdy brat mnie potraktuje tak, jak kiedyś potraktował mnie ojciec po pierwszym powrocie z rosyjskiego więzienia? Po krótkiej walce ze sobą, doszedłem do przekonania, że brat nietylko mnie przyjmie, lecz że uszczęśliwię go po tylu latach swojem przybyciem. A gdy jeszcze przekonam go, że przyjechałem z zamiarem porzucenia dawnego życia, napewno przyjmie mnie z otwartemi rękoma.
W drodze do domu, do samego miasta Łomży nie spotkałem ani jednej znajomej twarzy. Dopiero na miejscu spostrzegłem kilku dorożkarzy, lecz wstydząc się mego nędznego ubrania, skryłem się między pasażerami i niepostrzeżenie przesunąłem się na ulicę.
Gdy przekroczyłem próg dworca, pierwsze moje spojrzenie padło na Czerwoniak, który stoi w odległości kilkunastu kroków od dworca. Czerwoniak dumnie spoglądał w górę, a czarne kom iny jego wyglądały, jak paszcze potworów, gotowych połknąć cały świat. Zbliżając się do Czerwoniaka, doznałem wrażenia, jakby ktoś pchał mnie w tym kierunku. Jak zahypnotyzowany szedłem z oczyma utkwionemi w małych okienkach Czerwoniaka. Stanąłem
Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/255
Wygląd
Ta strona została przepisana.