Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Za cztery dni skończysz karcer, wtenczas sobie pójdziesz do felczera.
Leżałem więc na tapczanie, czując wstręt do samego siebie. Byłem zły na własne ręce, że należą do mnie. W tem usłyszałem, że do mojego karceru zbliżają się kroki kilku ludzi naraz. Natężyłem słuch i zadrżałem na myśl, że idą mnie teraz mordować. Drzwi karceru uchyliły się. Światło z korytarza uderzyło do celi. Oczy przyzwyczajone do ciemności nie mogły nic zobaczyć.
— Baczność! — usłyszałem głos starszego dozorcy.
Nie ruszyłem się z miejsca.
— Baczność! Wychodź na korytarz! Próbowałem tym razem się podnieść, lecz upadłem bezwładnie na tapczan.
— Wychodź, co ci jest?
Oczy oswojone już ze światłem spojrzały w stronę drzwi i zauważyły wysoką, dostojną postać pana radcy Bugajskiego, którego dobrze znałem z czasów, gdy — jak to już wspomniałem — był tu naczelnikiem. Wytężyłem wszystkie siły i wywlokłem się na korytarz.
Na korytarzu stał jeszcze jakiś dostojnik; gdy mnie zobaczyi, zawołał wzruszony:
— O, Boże, jak to można, jak to można!
Pan radca, marszcząc groźnie czoło, ujął mnie za ręce, obejrzał rany i krzyknął do starszego, który wyprężył się na baczność:
— Co to jest? Dlaczego podkładek niema? Za co go tak skuto? Rozkuć go natychmiast!
— Rozkaz, panie radco, tylko to jest największy rozbójnik, nie można sobie z nim poradzić. Bije wszystkich w celi. Teraz rozbił kilku więźniom głowy.
— Marsz natychmiast po kluczyki. Zdjąć mu kajdany i wypuścić z karceru. Dosyć ma już tej kary. Zobacz pan, jakie ma ręce spuchnięte i skrwawione.
— Rozkaz!
Starszy pobiegł po kluczyki, a pan radca zaczął mnie wypytywać, za co mnie skazano. Cywil, który, jak się później dowiedziałem, był także wyższym urzędnikiem Ministerstwa Sprawiedliwości, załamując ręce, wciąż wykrzykiwał: