przyjacielem, chcąc mu zaimponować, że wie o tak niezwykłej tajemnicy. Poczem nastąpiły narady i wtajemniczono jeszcze dwu. Nareszcie zdecydowali się i mnie wtajemniczyć. Wkońcu zaś zauważyłem, że wtajemniczeni mówią ze sobą coraz głośniej, tak, że tajemnica stała się tajemnicą całej celi. Niebardzo więc chciałem należeć do tajemnicy, którą znało dwudziestu czterech ludzi. Jednakże pociągał mnie hazard tej sprawy, a obiecane paczki po tysiąc banknotów dokonały reszty. Nie byłem zdolny o niczem innem teraz myśleć, jak tylko o tych szesnastu w agonach pieniędzy, które przeznaczone zostały na zagładę.
O godzinie drugiej w nocy werkmistrz zabrał mnie jednego do piekarni. Zabrałem się zaraz do stawiania rozczynu na placki. W piekarni nie było nikogo prócz mnie i majstra. Po skończeniu i umyciu rąk, włożyłem zpowrotem ubranie i zbliżyłem się do ekspedycji. Majster, słysząc, że jestem gotowy, zgasił światło w swojej dyżurce i stanął przy mnie.
Zupełnie niespodziewanie, gdyż nigdy mu się to nie zdarzało, przemówił do mnie.
— Skąd wy pochodzicie? Zdaje się, że niedługo będziecie w domu.
Odpowiedziałem mu i starałem się wciągnąć go w rozmowę. Doszedłem do przekonania, że nie jest wcale taki straszny, jak sobie wyobrażałem. Po chwili rozmowy już wyczułem, że wpadł w napad szczerości i mówi ze mną jak równy z równym. Opowiadał mi o swoich przeżyciach w wojsku rosyjskiem. Okazało się, że i on siedział w więzieniu za Rosji i był nawet wysłany na Sybir, jako należący do P. P. S.
Po półgodzinnej poufałej rozmowie postanowiłem go zaatakować.
— Panie werkmistrzu, — zawołałem z udawanem wzruszeniem. — Myślałem zawsze źle o panu, że pan jest nielitościwy i żałuje nam kawałka chleba za naszą pracę. Ale teraz zrozumiałem, dlaczego się pan tak zachowuje. Rozumiem, że więzień musi czuć bat nad sobą; inaczej staje się powolny, a wreszcie zupełnie odmawia posłuszeństwa.
— Właśnie, tak jest, — odparł. — Ja znam życie, — ciągnął w zadumie, — lubię także złodziei, ale dobrych złodziei. Czy to jest złodziej, — ten, który idzie do biednego robot-
Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/133
Wygląd
Ta strona została przepisana.