Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

do Wołkowa Regina, siląc się na beztroski uśmiech. Wrodzoną kokieterią próbowała go rozbroić.
Ale oto w tej chwili wzrok Wołkowa padł na „zimną kokotę“, która siedziała nieopodal. Spostrzegł to Krygier i dal jej niemy znak, by się natychmiast ulotniła
Wołkow siedział nachmurzony. Zagryzał od czasu do czasu dolną wargę. Wzrokiem obejmował zebrane towarzystwo, a twarz jego mieniła się tęczą barw. Krygier nie spodziewał się, by Wołkow był aż tak przy bity. Usiłował zmienić nastrój w nadziei, że i jemu się udzieli.
— Jak widzę, bracie, nasze towarzystwo nie bardzo ci odpowiada. Ale zapewniam cię, że już najwyższy czas, abyś odnosił się do nas z ufnością.
— Do was?... Przenigdy! — zawołał Wołkow podrażnionym głosem.
Towarzystwo zamieniło się porozumiewawczymi spojrzeniami. Bajgełe odezwał się:
— Co za świat! Chcieliśmy ci wykazać naszą wierność i radość z okazji wywyższenia „naszego brata“, a ty siedzisz nadąsany!
Wołkow spojrzał nań z nienawiścią po czym wstał i zapytał:
— Pocoście mnie tu wzywali?
— Nie wiesz jeszcze poco? Zerknij okiem na stół... A na dodatek znajdzie się jeszcze piękny upominek.
Krygier milczał. Jego czoło pokrywały fałdy. Poznać było po nim, że mózg jego sili się nad zadaniem ciosu celnego, któryby odrazu dał mu przewagę nad przeciwnikiem.
— Siadaj — rzekł do Wołkowa Krygier — Skoro już zaszczyciłeś nas swoją obecnością, bądźże naszym gościem i pij z nami.
— Chcę, abyście raz na zawsze przestali mnie teroryzować! — zawołał groźnym tonem Wołkow!