Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pozwoliłem sobie na małe pijaństwa i stąd nadwyrężenie zdrowia...
Przez chwilę spojrzenia ich się skrzyżowały.
— Więc albo panu rzeczywiście nic nie jest, albo.. pan nie chce mi wyjaśnić przyczyny tej nagłej zmiany.
— Uważam pana za mego przyjaciela, przed którym niczego nie ukrywałbym.
— A gdzie to pan spędził całą noc? Przecież to był pański dyżur?
— Ubiegła noc właśnie wyczerpała mnie do reszty. I kto wie, gdyby nie przypadek czy nie miałbym tej bandy w ręku...
— Zawsze te „przypadki“ — udobruchał się Żarski. — Wszak zaleciłem panu obserwowanie profesora poznańskiego.
— Ach, tak.. ale on wyjechał do Poznania. Całą noc spędziłem na inwigilowaniu dwuch podejrzanych jegomościów. Szedłem za nimi krok w krok. Zakręcili w zaułek, ja za nimi. Ale naraz światła elektryczne pogasły i.. obaj panowie zniknęli jak kamfora. Wnet dały się słyszeć dwa wystrzały.. Gotów jestem przysiądz, że to byli dwaj członkowie tropionej bandy.
— Co z tego, że nimi byli, kiedy ich nie ma.. A więc pragniesz odpoczynku?
— Tak, panie komisarzu. Prosiłbym o trzydniowy urlop.
— Zgoda.
— Gdy Wołkow na czwarty dzień zameldował się do gabinetu Żarskiego, akurat zabrzęczał telefon.
Żarski serdecznie powitał Wołkowa, wypytując o stan zdrowia. Wydawało się to Wołkowowi nieco podejrzanym i w duchu powziął postanowienie że Żarski już wie...
A telefon w dalszym ciągu brzęczał Żarski, powoli nie śpiesząc się, wziął słuchawkę do ręki, jakby