Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Słowa Krygiera działały na Wołkowa oszałamiająco. Tracił z minuty na minutę resztki woli i sił. Błędnym wzrokiem patrzał na Krygiera, który go jakby zahipnotyzował.
Krygier nie tracił czasu i „wykańczał“ Wołkowa:
— No, czemu stoisz bezradnie? Albo pakuj sobie kulę w łeb, albo pisz! Bo na ceregiele i zabawy nie mamy już czasu.
Znów zapanowało milczenie. Krygier nie spuszczał oka z twarzy Wołkowa.
— Odłóż broń, szkoda twoich młodych lat — zaczął Krygier z innej beczki. — Niejedna rozkosz czeka cię w tym wieku. Pięknych kobiet nie brak. „Zimna kokota“ nie jest jeszcze wszystkim... Nie potrzebujesz się zbytnio przejmować naszą propozycją. Zapewniam cię, że mokra robota nie wchodzi u nas w rachubę.
Wołkow przez kilka chwil trwał w zamyśleniu. Na jego zmęczonej twarzy widniały ślady zaciętej wilki wewnętrznej, która w nim się rozgrywała Ambicja nie pozwalała mu, by został jawnie członkiem bandy przestępców. Ale na nic stanowczego nie mógł się zdobyć. Nie miał sił, by skończyć ze sobą.
— Dosyć namyślałeś się! — rzekł Krygier tonem rozkazującym. — Weź pióro do ręki!
Wołkow machinalnie spełniał życzenia Krygiera.
— Pisz! — rozkazał Wołkowowi. — Pamiętaj jednak, że nie żartujemy. O ile zgóry myślisz o zdradzie, uprzedzam cię, że wpadniesz. Zawczasu i o tym pomyśleliśmy. Unieszkodliwiliśmy cię na zawsze. Na spólnika także cię nie bierzemy, gdyż obawiamy się z twej strony niespodzianki. Teraz jesteś nam potrzebny jedynie ze względu na dalsze sprawy. Twemu komisarzowi Żarskiemu jeszcze głowa pęknie od kawa-