Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie pozwolę na uczestnictwo w „tamtych“ interesach.. Dosyć! Nie chcę aby więzienie nas rozłączyło! Słyszysz? Nie chcę...
Janek stał niezdecydowany. Nie mógł umysłem ogarnąć tego, co między nimi zaszło. Ada zmuszała go spojrzeniem do posłuszeństwa. W duchu Janek staczał walkę: kogo tu słuchać? Adę czy Krygiera?
Janek przemówił niepewnym głosem:
— Co się pali? Później opowiesz mi o tym, co jest takie pilne. W Warszawie możecie to wykonać beze mnie.
Krygier nie wyrzekł ani słowa. Trzesnął drzwiami. Czuł się do żywego dotknięty. Teraz nie miał żadnej wątpliwości, że Janek dostał się w sieci, do których wciągnął także swoich towarzyszy. Gdy przypomniał sobie wszystkie rozmowy, które prowadzono w obecności Ady, doszedł do przekonania, że Ada jest wyrafinowaną i przewrotną konfidentką i że wie już zbyt wiele o całej bandzie.
W godzinę potem Krygier mknął już autem w kierunku Warszawy.
Gdyby tak zapytano Krygiera o powód jego pośpiechu, nie umiałby na to pytanie udzielić usprawiedliwiającej odpowiedzi. Czuł, że gna go jakaś tajemnicza siła. Chciał się wyrwać z piekielnego kręgu myśli, które go trzymały w napięciu i podnieceniu. Zdawał sobie sprawę z tego, że powinien na zimno wszystko rozważyć i załatwić, by czym prędzej opuścić Polskę. A załatwić miał jeszcze sporo spraw

Musi zlikwidować sprawy, wiążące go z Jankiem, Milczkiem. Antkiem, Bajgełem „zimną kokotą“...
O Wołkowie najmniej teraz myślał Dokument, który miał przy sobie, z podpisem Wołkowa, wystarczał mu, by moc go trzymać w szachu. Szczupaka i jego wywiadowców najmniej się teraz obawiał.