Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jeżeli nie możecie przemówić z powodu mojej osoby, mogę wyjść, by nie być przeszkodą.
Stasiek Lipa uczynił ruch, jakby zamierzał opuścić pokój. Aniela spojrzała na niego z wyrzutem. Ojciec zajął miejsce z powrotem.
W pewnej chwili Aniela zwróciła się do Inżyniera:
— Pan wybaczy, ale teraz nie udzielę panu odpowiedzi. Otrzyma ją pan za 10 dni.
Inżynier chciał coś powiedzieć, zaprotestować, ale Aniela niemym spojrzeniem zabroniła mu.
— Tak chcę i inaczej nie będzie — dodała. — Raz już sądziłam, że jestem zakochana. Teraz nie chcę samej sobie oszukać.
Młody człowiek posmutniał. Bezradnie spoglądał na Staśka Lipę, jakby u niego szukał pomocy. Czuł, że ojciec jest po jego stronie.
— Więc, już mogę iść — rzekł z rezygnacją.
— Tak i proszę przyjść za dziesięć dni — zaakcentowała Aniela.
— To wyrok surowy — odparł inżynier ze wzruszeniem. — Dziesięć dni nie zobaczę pani!
Na pożegnanie Stasiek Lipa rzekł inżynierowi:
— Przyjacielu, dziesięć dni szybko miną. Są ludzie, którzy czekają na swoje szczęście lata całe!
Stasiek przypomniał sobie w tej chwili, pobyt w celi więziennej w Moabyt, w Niemczech, w której lata wyczekiwał na chwilę, kiedy będzie mógł ujrzeć Anielę.
Gdy inżynier wyszedł, między ojcem a córką doszło do awantury. Aniela obrzuciła ojca nieprzyjemnymi wyrzutami.
— Za co mnie to spotkało? — spytał, ledwie panując nad nerwami.
— Dlaczego, że złamałaś dane mi słowo, że nie przeszkodzisz mi w podróży do Janka. Umyślnie na-