Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

panie komisarzu — wyjaśnił Bajgełe z nadrobioną wesołością.
Wołkow głęboko odetchnął. W tym momencie Janek krzyknął:
— Wołkow! Gdzie mój udział w robocie u hrabiny?
— Co? Coś powiedział?... — wyjąkał Wołkow przerażony, wodząc ręką po zroszonym potem czole.
— Powiadam ci, abyś mi natychmiast zwrócił moją część łupu, zrabowanego hrabinie. Zapominasz, że byłem wspólnikiem do tej wyprawy.
— Nie rozumiem o co ci chodzi. Czego żądasz ode mnie? — zawołał Wołkow, bliski szału.
— Domagamy się udziału w wielkiej sumie obcej waluty, którą zabrałeś zamordowanemu policjantowi.
— Ja?..
— Tak, to ty zamordowałeś policjanta! — wykrzyknął Janek.
Profesor, który przez cały czas obserwował rozmówców, zbliżył się do nich raptownie. Nie wierzył własnym oczom i uszom.
Ale Wołkow parskną] śmiechem:
— Co się wam przyśniło do licha? I co jeszcze zmyślicie?
— Nic więcej — odparł spokojnie Janek. — Chcemy, abyś się przyznał, że owej nocy, kiedy obrobiliśmy hrabinę, zamordowałeś policjanta i odebrałeś mu tekę z łupem, którą w czasie ucieczki zgubiłem.
Profesor gotów był przysiądz, że Janek znów dostał ataku szału i że postradał zmysły.
— Pan sądzi, że nie mówię do rzeczy? — zwrócił się Janek do profesora. — Zapewniam pana, że jestem przytomny i wiem, co mówię.
Ale Wołkow, śmiejąc się, przerwał Jankowi:
— Sądzicie, że każdy jest zdolny ot tak sobie zamordować człowieka, jak wy? Szkoda waszych za-