Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stem przekonany, ze stąd nie wyjdziecie. Moi ludzie strzegą wejścia i wyjścia.
Milczek związał Szczupakowi ręce sznurem.
Ułożył go na ziemi, po czym rozglądał się po katach.
— Czego szukacie? — zapytał Szczupak. —  Może wam mogę dopomóc?

— Szukamy czystej szmaty dla zatkania panu ust, by krzyczeć nie mógł.
— A gdy wam dam słowo honoru, że krzyczeć nie będę?
— O ile pan się zobowiążę, że w ciągu dwudziestu minut nie będzie się ruszał z miejsca, zdejmę panu nawet powrozy.
— Czyż mam co innego do wyboru — odparł Szczupak.
— A więc pan przystaje na moje warunki?  Antek nie wytrzymał i zawołał:

— Co zamierzasz uczynić? Czy zdajesz sobie sprawę z ogromu odpowiedzialności, jaką bierzesz na siebie? Postępujesz wbrew otrzymanym rozkazom!
— To moja rzecz. Nie cofam słowa — rzekł Milczek.
Uwolniwszy Szczupaka, Milczek zapytał:
— Możemy iść?
— Tak. Ale pamiętajcie, że po upływie 20 minut uczynię wszystko, aby was dostać w swoje ręce.
— Do widzenia! — rzekli dwaj towarzysze Krygiera na pożegnanie. — Zostawiamy panu drzwi otwarte. Ale musi tu pan pozostać 20 minut czasu. Sądzimy, że pan dotrzyma słowa.
— Naturalnie. Do widzenia! Moi ludzie oczekują was na ulicy!
 Szczupak nerwowo przechadzał się po piwnicy, spoglądając co chwila na zegar. Wreszcie upłynęło 20 minut...